niedziela, 3 lipca 2016

Narodziny mamy




W czwartek, 11-tego lutego 2016 roku o 2:30 w nocy obudził mnie silny ból brzucha, byłam wtedy w 39-tym tygodniu swojej pierwszej ciąży. Ból minął po jakiejś minucie, więc zamknęłam oczy z zamiarem dalszego spania, wszak to jedno z moich ulubionych zajęć ;) Po czterdziestu minutach ból znowu mnie wybudził, tym razem lampka zapaliła mi się w głowie i zaczęłam się zastanawiać, czy to już TO? W ciemnej sypialni, z szeroko otwartymi oczami, czekałam na kolejny skurcz. Pojawił się po dwudziestu minutach. Od tego momentu wszystko zaczęło nabierać tempa. MeNża obudziłam o 6:00 słowami "Kochanie, bardzo Cię przepraszam, ale chyba sobie dzisiaj nie pośpisz, rodzę". Wzięłam prysznic, do torby dorzuciłam kapcie i szczoteczkę do zębów, zjadłam kanapkę i przed ósmą wyruszyliśmy w drogę do szpitala, ostatni raz w dwupaku z Dobrusią. O 14:25 na świecie pojawiła się nasza córeczka, a wraz z nią narodziła się nowa ja - mama.


Miesiąc temu obchodziłam 31-sze urodziny. Od kilku już lat jestem w posiadaniu dobrego życia. Mam wspaniałego męża, pracę, psa. I w miejscu, gdzie powinnam napisać, że do szczęścia brakowało mi tylko jednego - pozostaje mi wyznać, że wcale tak nie było. Mimo tych wszystkich dobrych rzeczy, a nawet wbrew tym złym (przewlekle choruję, lekarze od kilku lat namawiali mnie do powiększania rodziny, mówiąc że z czasem będzie mi coraz trudniej zajść w ciążę), nie czułam się gotowa, by urodzić dziecko. W moim związku to MoNż był tym dojrzalszym, tym, który czuł, że to już i usilnie namawiał mnie do złego. Pewnego dnia mu uległam, odstawiliśmy antykoncepcję i rozpoczęliśmy majstrować dzidziusia. Równocześnie majstrowaliśmy też kredyt hipoteczny, bo znaleźliśmy w końcu miejsce, w którym postanowiliśmy stworzyć swój pierwszy, własny dom. Byłam spokojna, ubzdurałam sobie, że jeszcze mam czas, żeby urządzić się na swoim i wypić jeszcze kilka butelek wina. Wymyśliłam sobie, że z racji moich problemów zdrowotnych na ciążę poczekam przynajmniej rok. Zadrżałam, gdy niecałe trzy miesiące później na teście zobaczyłam bladą bo bladą, ale drugą kreskę, a gdy wynik potwierdził się na teście z krwi, płakałam cały wieczór. Płakałam, bo skończyło się moje dotychczasowe życie, a czasu cofnąć się już nie dało. Nie zostało mi nic innego, tylko wziąć tę nową sytuację na klatę i przez dziewięć kolejnych miesięcy oswajałam się z tym, co miało po nich nastąpić. Były dni zwątpienia, były dni euforii.

W czwartek, 11-go lutego 2016 roku urodziłam się na nowo. Ja, którą zawsze bardziej interesowały zwierzęta domowe, niż dzieci znajomych, oszalałam na punkcie mojej córeczki. Mój świat wywrócił się do góry nogami. I właśnie o tym, i o wszystkim tym co dookoła, chciałabym tutaj opowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Daj znać, co o tym myślisz.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...