poniedziałek, 11 lipca 2016

Historia mojego porodu: Narodziny Dobrawki. Wrocławski Brochów.

Jak ten czas szybko leci, dzisiaj Dobrawka kończy pięć miesięcy. Kawałek lata za nami, cała wiosna i końcówka zimy, a mi wydaje się, jakbym to wczoraj była na porodówce. Może dlatego, że takich emocji szybko się nie zapomina? W końcu na własnej skórze przekonałam się, jak to naprawdę jest i jak ma się rzeczywistość do moich wyobrażeń. Jak każda kobieta w ciąży (szczególnie pierwszej) bałam się porodu, bałam się bólu i tego, że nie będę umiała zapanować nad własnym ciałem, bałam się komplikacji. Ponieważ należę do ludzi, którzy uważają, że strach bierze się głównie z niewiedzy, szukałam informacji o tym, jak naprawdę wygląda poród w polskich szpitalach. Niestety, ku mojemu zdziwieniu, tym razem internet nie obfitował w tego typu relacje, poza oklepanymi stwierdzeniami pokroju "zapomnisz o całym bólu, gdy tylko zobaczysz swoje dziecko". Wspaniale by było móc przeczytać prawdziwe historie, które mówią o czymś więcej, o tym jak jest naprawdę, o tym, że czasami jest pięknie, ale zdarza się też, że nie wszystko idzie po naszej myśli, a fizjologia to siła z którą nie sposób wygrać. Jak to wyglądało u Ciebie, opowiesz? Bo u mnie było tak...


Wszystko miałam szczegółowo zaplanowane. Chciałam rodzić siłami natury, ale ponieważ bałam się bólu, byłam zdecydowana na zzo (znieczulenie zewnątrz oponowe). Z tego też powodu z kilku wrocławskich porodówek wybrałam tę na Brochowie (Szpital im. A. Falkiewicza we Wrocławiu), która jako jedyna w tamtym czasie miała dwóch anestezjologów na etacie na bloku porodowym, więc była gwarancja, że jeśli tylko nie będzie przeciwwskazań, znieczulenie będę mogła dostać na żądanie. Jedyne co mnie martwiło, to opinie o Brochowie dotyczące podejścia położnych do karmienia noworodków, nasłuchałam się, że preferowane jest tam podawanie mleka modyfikowanego i nie wspiera się mam, które chcą karmić piersią, a na tym mi przecież zależało. Dużo czytałam o laktacji, byłam teoretycznie przygotowana do kp, więc ostatecznie przymknęłam na to oko, gdyż wiedziałam gdzie i jak będę mogła szukać pomocy przy karmieniu w przypadku ewentualnych problemów.

Pierwszych nieregularnych skurczów dostałam o 02:30 w nocy, regularne co pięć minut były około 07:00 i wtedy też wyruszyliśmy w drogę do szpitala. Mimo pełnej poczekalni do badania weszłam poza kolejnością i zostałam przyjęta na porodówkę z czterema centymetrami rozwarcia. Cieszyłam się, bo uznałam, że te cztery centymetry to już prawie połowa, a mnie wcale tak strasznie nie boli ;) Prosto z IP trafiłam do sali porodów rodzinnych (z własną łazienką), gdzie powitała mnie miła, młoda położna. Pan Mąż był cały czas ze mną. Zostałam podpięta pod KTG, odwiedził mnie lekarz, aby zrobić wywiad z przebiegu ciąży i mojego stanu zdrowia. Zaczęło się czekanie na rozwój wypadków, skurcze klasycznie odrobinę się wyciszyły. To całkiem normalne w sytuacji stresowej, dlatego zaleca się, aby do szpitala jechać dopiero gdy skurcze są regularne co 5-10 minut, co zmniejsza ryzyko, że akcja porodowa całkowicie się zatrzyma. Leżałam tak całe dwie godziny, aż w końcu miałam już dosyć i postanowiłam odwiedzić toaletę. Wtedy po raz pierwszy poczułam, co to jest ból, po wszystkim skręciło mnie tak, że przez kilka minut nie byłam w stanie się ruszyć, myślałam, że już zostanę w tej łazience i nigdy nie wstanę. Kiedy w końcu się udało, przeniosłam się na piłkę i zaczęłam na niej skakać. Pan Mąż zaczął zerkać na zegarek, skurcze były co 2-3 minuty i trwały prawie tyle samo. Już nie było żartów, zaczynało się robić nieprzyjemnie. Przemek chciał mi jakoś ulżyć, próbował masować mi plecy, ale ku mojemu zdziwieniu (uwielbiam masaże!) każdy dotyk poza trzymaniem za rękę był dla mnie nieznośny i zaczęłam go odpychać.

Zrobiono mi USG, z którego wynikało że Brawka waży prawie 4200 g. Odwiedził mnie lekarz, który poinformował mnie, że po konsultacji z ordynatorem, z racji prawdopodobnej dużej wagi dziecka i mojej otyłości sugerują mi cesarskie cięcie jako bezpieczniejsze rozwiązanie ciąży. Czyli stało się to, czego chciałam uniknąć... Dano nam chwilę na zastanowienie. Byłam wystraszona, zwątpiłam w swoje siły, bałam się, że sobie nie poradzę. Podpisałam papier ze zgodą na operację. Gdy zaczęto przygotowywać mnie do cięcia, miałam pięć centymetrów rozwarcia. Położne były miłe i pomocne, dodawały otuchy, korygowały oddychanie. Nakazano mi przejście na łóżko transportowe, na którym miałam być zaraz przewieziona na salę operacyjną. I tutaj zagięła się czasoprzestrzeń. Leżałam i leżałam, czekałam i zwijałam się z bólu. Okazało się, że na blok trafiły nagłe przypadki, a ja muszę jeszcze poczekać na swoją kolej. Mąż trzymał mnie za rękę i przypominał mi, jak mam oddychać (chwała mu za to, bez niego robiłam to za szybko i za płytko). Skurcze były tak wyczerpujące, że między nimi dosłownie przysypiałam i choć trwało to po jakieś dwie minuty, dawało mi namiastkę wytchnienia. W którymś momencie myślałam, że chyba więcej nie wytrzymam i zaczęłam dopytywać, kiedy w końcu wezmą mnie na stół. Położna zbadała mnie i stwierdziła, że to już przynajmniej osiem centymetrów rozwarcia, ale żebym wytrzymała jeszcze chwilę, że już niedługo zabiorą mnie na blok. Łącznie na łóżku przy ścianie przeleżałam jakieś 2-3 godziny i gdy w końcu przyszli po mnie, ja czułam już potrzebę parcia. Na trzeźwo nie mogę przestać żałować, że skoro dotrwałam do pełnego rozwarcia, to dlaczego nie pozwolono mi spróbować rodzić siłami natury. Ja byłam w tamtym momencie za bardzo zmęczona by o to zawalczyć, w tamtej chwili było mi już wszystko jedno, jedyne czego chciałam, to żeby Brawka już ze mnie wyskoczyła. Nie, nie krzyczałam, gdzieś w głowie cały czas była myśl, żeby nie tracić na to siły.

Moim najgorszym porodowym wspomnieniem jest podawanie znieczulenia, czyli wkłucie w kręgosłup. To nic nie bolało, natomiast w trakcie prób wkłucia musiałam siedzieć bez ruchu, a było to cholernie trudne przy tym, jak szedł skurcz za skurczem. Samo cięcie trwa dosłownie jakieś dwie minuty, poczułam tylko lekkie szarpnięcie, spojrzałam w górę i już w lampie zobaczyłam swoją małą córeczkę. Urodziłam o 14:25, córka ważyła 3700 g, miała 57 centymetrów. Podano mi Dobrawkę do ucałowania, ale nie miałyśmy dla siebie dwóch godzin na kontakt skóra do skóry. Natomiast po ważeniu, mierzeniu i opatuleniu położna przyniosła mi ją i pomogła pierwszy raz na chwilę przystawić ją do piersi. Po zabiegu przewieziono mnie na salę pooperacyjną, a mała trafiła na salę noworodków. Nie miałam jej przy sobie przez noc, w tym czasie podawano jej mm. Pionizowano mnie następnego dnia rano po obchodzie. Fizjoterapeutka pomogła wstać, pokazała jak to robić, żeby nie wyrządzić sobie krzywdy, położna była ze mną w łazience i asekurowała mnie, kiedy brałam prysznic. Od tamtego czasu młoda była już cały czas ze mną, karmiłam ją wyłącznie piersią (i tak jest nadal). Nie wiem, skąd opinie, że szpital propaguje karmienie sztuczne, mnie nikt do tego nie namawiał. Ba! Gdy miałam chwilę załamania i zastanawiałam się, czy nie podać jej butli, kiedy płakała i nie chciała leżeć pod lampami, położne wręcz namawiały mnie, żebym tego nie robiła. Pokazały, jak uspokoić ją w inny sposób i dodawały otuchy, nie pozwalały się załamywać. Przy każdym obchodzie lekarz pytał mnie, czy nie mam problemów z karmieniem i czy nie potrzebuję porady laktacyjnej. Raz o nią poprosiłam i się nie zawiodłam, pani doradczyni pokazała, jak poprawnie przystawiać dziecko do piersi.

Do domu wyszłyśmy w szóstej dobie po porodzie. Dobrawka miała wysoki poziom bilirubiny i musiała trochę powygrzewać się pod lampami. Brochowski szpital oceniam dobrze, czułam się tam bezpiecznie i pewnie wrócę do niego, gdy znowu będę rodzić. Mimo obiegowej opinii o położnych - gdy poprosiłam o pomoc, nigdy mi jej nie odmówiły. Żałuję tylko, że mój poród zakończył się cesarskim cięciem, ale czasu już nie odwrócę. Jeśli nie będzie przeciwwskazań, będę próbować rodzić siłami natury kolejnym razem. Co do samego porodu. Fakt, bolało strasznie, jak nic wcześniej i szczerze wątpię, czy coś to przebije... Ale gdyby było to coś tak okropnego, jak to sobie wyobrażałam, to nie myślałabym o kolejnym dziecku. Natura jest sprytna i wie co robi :)

*Fotografie pochodzą ze strony szpitala.

11 komentarzy:

  1. Ja też miałam cesarskie cięcie na brochowie ale 4 lata temu i wszystko było super poza położnymi które wogóle nie pomagały i nie namawiał do karmienia. Albo one się zmieniły od tego czasu na innne albo zmądrzaly.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba faktycznie coś się pozmieniało, bo dociera do mnie coraz więcej pozytywnych opinii o szpitalu na Brochowie.

      Usuń
  2. Ja rodzilam na klinikach. Porod rozpoczeto wywolywaniem oksytocyna. Same skurcze malo bolaly, chodzilam z rozwarciem 3cm juz trzy tygodnie. Do pelnego rozwarcia minely zaledwie dwie godziny, same polozne byly w szoku ze ja nie krzycze, zartuje itp. Wody mi odeszly podczas badania, jednak lek odlaczono i parcia nie bylo. Szybko podjeto decyzje o cc, przed porodem chcialam jej uniknac balam sie panicznie, ale zgodzilam sie, strachu nie bylo. Synek urodzil sie zdrowy i krzyczal ok. 15 minut. Zespol operacyjny fajny, rozmawialismy podczas zabiegu, tlumaczono, baa nawet zartowalismy. Opieke wspominam dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed porodem też strasznie bałam się cc, ale jak zaczęło zwijać mnie z bólu, to było mi już wszystko jedno ;) Co do szpitala, to rozważałam właśnie Kliniki albo Brochów, stanęło na tym drugim.

      Usuń
  3. Czytam jak o swoim porodzie;) Mam takie same doswiadczenia i z poloznych jestem bardzo zadowolona, zawsze sluzyly pomoca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio coraz więcej pozytywnych opinii o tym szpitalu, to cieszy.

      Usuń
  4. Witam, ja rodziłam w 2015 na Klinikach. Też chciałam uniknąć cięcia ale poród skomplikował się. Miałam 5 cm bolało okropnie choć zniosłabym o wiele więcej - jak podpisywałam papiery do cięcia to było mi już wszystko jedno, aby tylko mieć synka. Na sali operacyjnej pokazali mi go, miałam go na sobie jak byłam w sali obserwacyjnej, a przystawiany był do piersi jakieś 6 godzin później ale bezskutecznie. W tej chwili ma 8,5 miesiąca i nadal karmię piersią. Opieka na klinikach rewelacyjna, spędziłam tam aż 16 dni więc wiem co mówię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, obalajmy mity o tym, że po cc nie da rady karmić piersią :)

      Usuń
  5. CC na Brochowie w 2013 i podobne doświadczenia z położnymi i doktorem, którzy jak najbardziej byli za naturalnym karmieniem. Dopytywali, czy już jestem na siłach,zeby karmić synka, żeby mu butli znow nie podawac. Poza tym bardzo pomocni.

    OdpowiedzUsuń
  6. 44 yr old Executive Secretary Fonz Babonau, hailing from Winona enjoys watching movies like Joe Strummer: The Future Is Unwritten and Do it yourself. Took a trip to Flemish Béguinages and drives a Bugatti Type 18 5-litre Sports Two-seater. sprawdz to

    OdpowiedzUsuń
  7. prawnik rzeszów - Jesteśmy prawnik-rzeszow.biz, kancelarią prawną z siedzibą w Rzeszowie. Jesteśmy małą kancelarią, dopiero zaczynamy swoją działalność, dlatego potrzebujemy dotrzeć do większej liczby osób. Oferujemy usługi prawnicze i musimy rozpowszechnić naszą nazwę, więc jeśli masz czas, aby napisać o nas, będziemy wdzięczni. Chciałabym podziękować za poświęcony czas, ponieważ wiem, że jesteście bardzo zajęci i naprawdę to doceniamy. Jeśli masz jakieś pytania, proszę nie krępuj się pytać.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, co o tym myślisz.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...