Wiesz, że spece od marketingu podskakują radośnie do
góry, gdy tylko dowiedzą się, że oczekujesz na narodziny, szczególnie
pierwszego, dziecka? Dobrze wiedzą, że wydasz absolutnie każde pieniądze, aby
było mu komfortowo, wygodnie i pięknie jak w bajce (trochę o tzw. pieluszkowym
zapaleniu mózgu wspominam tutaj). I będą starali się udowodnić, że nie uda ci
się osiągnąć tego stanu, bez tych wszystkich pierdół, które wyrzucisz do kosza
od razu po tym, gdy na własnej skórze (a raczej skórze dziecka) zorientujesz
się, że nadają się tylko do tego, aby zbierać kurz, oraz zagracać i tak
kurczącą się niemiłosiernie po porodzie przestrzeń. Im jestem starsza i
bogatsza o pewne doświadczenia, przekonuję się raz za razem, że mniej znaczy
więcej, i naprawdę, daję sobie rękę uciąć, w kwestii wyprawki dla noworodka ta
zasada także się sprawdza. Zdaję sobie sprawę, że skoro upatrzyłaś sobie tę
piękną podusię do łóżeczka i zestaw czterech startowych butelek do karmienia w
promocyjnej cenie, to pewnie i tak je kupisz, w końcu często pierwszy raz w
życiu, pod pretekstem wicia najlepszego gniazda dla swojego maleństwa, jesteś
usprawiedliwiona z wydawania tych astronomicznych, nieograniczonych kwot, i co najlepsze
nikt nie zarzuci ci, że wydałaś je na
głupoty. Gwarantuję, kac moralny przyjdzie później, za jakieś kilka miesięcy,
kiedy już twoje maleństwo będzie na świecie. Jeśli wolałabyś go jednak uniknąć,
skreśl z wyprawkowej listy zakupów przynajmniej poniższe rzeczy.
Ochraniacz, poduszka, kołderka, baldachim, maskotki w
łóżeczku. Pięknie wyglądają, cieszą oczy rodziców, zagrażają życiu dziecka.
Zagrażają, serio? Ano tak. To pikuś, że zbierają kurz, dzięki czemu
potencjalnie sprzyjają rozwojowi alergii, gorzej że zabierają dziecku dostęp do
cyrkulacji powietrza, co może być tragiczne w skutkach. Nie wiem przed czym
ochraniacz miałby ochraniać noworodka, skoro taki maluch nie potrafi się nawet
przewrócić z boku na bok, nie ma więc zagrożenia, że utknie główką między
szczebelkami. Z tego też powodu lekarze i środowiska pro-dziecięce ostrzegają
rodziców przed używaniem poduszek (nawet płaskich!) i kołderek w łóżeczku
noworodka, a później niemowlaka do ukończenia przez niego przynajmniej
pierwszego roku życia. Wyobraź sobie, co może się stać, kiedy taki maluszek
zaśnie z noskiem wciśniętym w poduszkę, albo jednym z tych nieskoordynowanych
ruchów nakryje sobie główkę kołderką? Myślisz, że będzie potrafił samodzielnie
zmienić pozycję na taką, która nie zagraża jego życiu, lub czy zawsze będzie w
stanie zaalarmować mamę, że coś mu przeszkadza? Nie. Pamiętaj, im więcej rzeczy
w łóżeczku noworodka, tym większe ryzyko nagłej śmierci łóżeczkowej. I w imię
czego? Lajkowanych zdjęć na Instagramie? Nie warto, chyba się ze mną zgodzisz?
Karuzela nad łóżeczkiem. Noworodek widzi mniej więcej
na odległość, która dzieli jego twarz od twarzy mamy, gdy ta karmi go piersią,
dodatkowo są to tylko duże kontrasty, słabo rozróżnia kolory (więcej informacji
na ten temat umieściłam tutaj), na niczym nie skupia wzroku. Karuzela będzie
naprawdę ostatnią rzeczą, która go zainteresuje i na 100% nie będzie to coś, co
sprawi, że zaśnie. Nie ma potrzeby, aby karuzela była przy łóżeczku od razu,
gdy wrócisz z maluchem ze szpitala do domu, tym bardziej że będzie ci po prostu
przeszkadzać w jego pielęgnacji na początku waszej przygody, kiedy twoje ruchy
będą jeszcze niepewne i odrobinę kanciaste. Jeśli będziesz chciała, o takiej
zabawce możesz pomyśleć, kiedy dzidziuś będzie miał kilka miesięcy, wtedy
będzie miała ona większy sens.
Cała drogeria kosmetyków, emolienty, maści na
wszystko. To fakt, naskórek noworodka dojrzewa jeszcze wiele miesięcy po
narodzinach, jest cieńszy od naskórka dorosłego, a jego powłoka lipidowa
delikatna i krucha. To wszystko sprawia, że skóra dzidziusia łatwo ulega
wszelkim podrażnieniom i nietrudno o takie atrakcje, jak potówki czy
ciemieniucha. Czy w związku z tym naprawdę uważasz, że to, czego potrzeba
twojemu dziecku, to cała góra kosmetyków w skład której wchodzi odżywczy kremik
na twarz, kremik na wiatr i niepogodę, płyn do kąpieli, szampon do włosów,
balsam do ciała, zasypka, oliwka, krem do pupy i zapobiegawczo sudocrem? Nie,
zdecydowanie nie. Znowu, im mniej mazideł wklepiesz w ciałko bobasa, tym
lepiej. A już broń panie boże nie sięgaj po emolienty, jeśli u twojego dziecka
lekarz nie stwierdził azs, czy innych dolegliwości przy których się je stosuje.
Nawet, jeśli reklamy w telewizji mówią, że te preparaty to najlepsze, co możesz
dać swojemu maluchowi. Dlaczego? Z troski! Daj skórze twojego dziecka szansę,
aby dorosła w sprzyjających jej warunkach, nie wyręczaj jej w niczym, pozwól
wykształcić mechanizmy, które pozwolą jej funkcjonować w nowym, na początku
wrogim dla niej środowisku. Jeśli od samego początku przyzwyczaisz skórę do
wspierania z zewnątrz, gwarantuję ci, w momencie kiedy w końcu zdecydujesz się
odstawić te wszystkie specyfiki, to doświadczysz buntu na pokładzie i ciężko
już będzie wrócić na dobrą drogę bez tony chemii. To, czego w łazience na
początek potrzebuje twoje dziecko, to w zupełności jeden płyn do kąpieli, jeden
balsam (ale i bez niego można żyć) i jeden krem do pupy, do smarowania
doraźnie, nie przy zmianie każdej pieluszki. Najlepiej wszystko o jak
najprostszym składzie, bez udziwnionych dodatków i substancji zapachowych. Do
tematu zapewne jeszcze wrócę, bo jako chemik nie mogę znieść tego, jak
nieświadome niczego mamy dają się robić w konia na tym kosmetycznym poletku.
Wagon pieluch. Tak, wiem, po porodzie nie chcesz
zajmować się głupotami i jeszcze z brzuszkiem znosisz do domu dziesięć paczek
pieluch w rozmiarze 1, jednej konkretnej firmy, którą zachwalały znajome mamy.
Stop! Wiesz, że pieluszki, tak jak kosmetyki, czy preparaty do prania ubranek,
potrafią podrażnić skórę dziecka? Wiesz, że jedne pieluszki będą super dla danego
malucha, a u drugiego nie wytrzymają ciśnienia i będą przepuszczać zawartość
bokiem? Jeśli tak się stanie, to co zrobisz z tym zapasem pieluch? Będziesz
mieć czas, żeby wystawiać je na grupy sprzedażowe? Właśnie. Dlatego na początek
dla własnego spokoju zaopatrz się w jedno małe opakowanie pieluszek i obserwuj
jak będą zachowywać się na pupie dzidziusia. Jeśli wszystko będzie ok, tatuś
postara się o kolejne sztuki. A jeśli już chcesz być na maksa pragmatyczna,
kupcie pieluchy w rozmiarze 2. Wycięcie na pępuszek w rozmiarze 1 to ściema.
Gąbka do wanienki, myjki, termometr. To kolejne
gadżety, które możesz, a nawet powinnaś omijać. Gąbka i myjki to siedlisko
brudu i bakterii, naprawdę chcesz, żeby dziecko miało z nimi kontakt? No dobra,
możesz zmniejszyć siłę ich rażenia, jeśli po każdej kąpieli je wygotujesz i
wysuszysz do sucha. Będzie ci się chciało? Bez termometru do mierzenia
temperatury wody w wanience też doskonale sobie poradzisz. Wystarczy, że
wykorzystasz trik naszych babć i mam, czyli włożysz łokieć do wody. Jeśli
będzie przyjemnie ciepła (nie gorąca!), to znaczy, że kąpiel gotowa.
Niedrapki. Po pierwsze, dziecko nieustannie je ściąga
i żeby się ich nie pozbyło, musiałabyś chyba obkręcić mu dłonie taśmą klejącą.
Po drugie, ważniejsze, lepiej żeby dziecko mogło swobodnie poznawać świat przez
dotyk, a dłonie właśnie do tego mu służą. Jeśli będziesz regularnie skracać
pazurki pociechy, to naprawdę nic złego sobie nimi nie zrobi. Ewentualne zadrapanie
zniknie w ciągu kilku dni bez śladu.
Butelki, laktator, smoczki, herbatki. Jeśli planujesz
karmić piersią, to nawet nie powinnaś rozważać ich zakupu. Stanowisko
drastyczne, ale wierz mi, jedyne słuszne dla twojej laktacji. Z najnowszego
raportu NIK dotyczącego opieki okołoporodowej w Polsce wyłania się obraz
tragicznej rzeczywistości, w której TYLKO 4% mam karmi piersią swoje pociechy w
wieku sześciu miesięcy. To temat rzeka i na pewno będę jeszcze do niego wracać,
tutaj jedynie wspomnę, że winą za ten budzący zgrozę stan należy obarczyć brak
wiedzy o laktacji wśród przyszłych mam oraz kiepskie wsparcie okołolaktacyjne
przez personel medyczny. Gdyby wiedza na ten temat była szerzej promowana,
więcej kobiet wiedziałoby że, przeważnie na początku mleko nie wylewa się tak
po prostu z piersi, że trzeba popracować nad rozbudzeniem laktacji, że mleko
nie zanika z dnia na dzień, że KAŻDA butla podanego mleka modyfikowanego skraca
naszą drogę mleczną, że podanie smoczka może zaburzyć odruch ssania i że maluszkom
nie podaje się żadnych herbatek, wody gdy jest gorąco, a tylko i wyłącznie
pierś. Na żądanie, czyli wtedy kiedy dziecko chce, nawet jeśli jest to co pół
godziny. A nie jak w zegarku co trzy godziny. Jeśli naprawdę chcesz karmić
piersią, to będziesz to robić. Żadne butelki i smoczki nie są Ci do tego
potrzebne. A kupowanie laktatora, w razie w? Jeśli już, najpierw go wypożycz i
sprawdź, czy jakiś będzie z tobą współpracował. Ja na przykład jestem zupełnie
laktatoroodporna, nie potrafię odciągnąć z piersi nawet kilku kropli, a karmię
z powodzeniem siódmy miesiąc. I wcale nie jestem w tej kwestii jakimś dziwnym
przypadkiem.
Z perspektywy czasu popieram niemal każdy punkt ;) U mnie jednak było inaczej w przypadku smoczka i laktatora.
OdpowiedzUsuńSmoczek był potrzebny od razu, bo mała miała tak ogromną potrzebę ssania. Już i tak w pierwszej dobie podawałam tylko pierś i o mały włos nie doszło do krwawień. W drugiej dobie smoczek przyniósł nam ulgę.
Laktator wypożyczyłam po kilku dniach ze szkoły rodzenia, szukałam modelu dla siebie i ten, który przypasował najbardziej postanowiłam zakupić. Przydał się niedługo potem przy pierwszych zastojach pokarmu i zapaleniu piersi. Na szczęście przez te kilkanaście miesięcy nie był zbyt często potrzebny, więc cieszę się, że zdecydowałam się na najprostszy i jeden z tańszych modeli ;)
Mam wrażenie, że lista produktów, które trzeba zgromadzić podczas ciąży jest niekończąca się i caly czas czegoś brakuje. Chyba za dużo jest tych rzeczy na rynku. Dodatkowo myślę, że może warto byłoby się już zainteresować też kosmetykami dla dzieciaków. Nie wiem, co wybrać, ale chyba postawię na kosmetyki od https://www.lansinoh.pl/
OdpowiedzUsuń